wtorek, 23 kwietnia 2024

Moja bezimienna bohaterka



Myślę, że są takie postaci biblijne, które są bliskie naszemu sercu. Dziś czytając ew. Marka przypomniałam sobie, jak bliska jest mi pewna bezimienna kobieta – „owa niewiasta” (Mk 5,24-34).

 

Wyobraziłam ją sobie.. jej ból i cierpienie z powodu choroby, której doświadczała od 12 lat. Prawdziwa udręka,  która skazała ją na społeczne odrzucenie - była „nieczysta”. Nie tylko ona sama była uznana za nieczystą, ale także wszystko to, czego dotknęła (Kpł 15, 19-30). Żyła 12 lat z taką skazą i jednocześnie z nadzieją. Wierzyła w to, że ktoś może jej pomóc, dlatego chodziła od lekarza do lekarza szukając ratunku. Lekarze nie tylko nie pomogli jej, ale oszukiwali i okradali przysparzając dodatkowych cierpień. Czas mijał a w jej życiu pogłębiało się rozczarowanie i ból… ona nie utraciła jednak nadziei. Pewnego dnia usłyszała o kimś niezwykłym - o wielkim Lekarzu, który uzdrawia i nawet demony są Mu poddane. Wyobrażam sobie tę scenę… jej błysk w oku, pełen nadziei!

Pragnąłeś kiedyś czegoś bardzo, czekałeś aż 12 lat? I nagle słyszysz, że jest nadzieja…



Tłum napiera, każdy chce zobaczyć tego Człowieka! Moja bohaterka również... Może jej myśli były podobne do takich: Muszę tylko zbliżyć się do Niego, przedrzeć przez napierający tłum. Gdyby oni wszyscy wiedzieli… jeśli usłyszą, że nie powinno mnie tu być... ale, ale… muszę dostać się do Niego - jeśli jest tym kim mówi, że jest – to wystarczy, że dotknę Jego szaty… nie jestem godna dotykać Jego samego. Strach jej nie zatrzymał! Tak też zrobiła. Przebijając się przez tłum, dotknęła w ukryciu szaty Jezusa i w tym momencie została uzdrowiona. Po 12 latach jej prośby, wzdychania, pragnienia zostały wysłuchane… krwotok ustał. Jej ból i cierpienie spotkały się z Panem życia i śmierci – nieczystość dotknęła Pana wiecznej czystości.

 

Jezus doskonale wiedział co się wydarzyło. Dziś również doskonale zna każdy aspekt naszego jestestwa (ducha, emocji, ciała), jest Panem każdego oddechu. Pada z Jego ust to wzywające pytanie: „kto się dotknął szat moich?”. Ogromny tłum, napierający. Myślę, że nie jedna osoba w tym czasie dotknęła Pana, dlatego zdziwienie uczniów pytaniem Nauczyciela wydaje się zrozumiałe. Ale On doskonale wiedział o kogo pyta. Pytał o nią. Wiedział o niej. Znał ją. To właśnie ją wywołał z tłumu… Cóż za nieprawdopodobna scena. Dociera do mnie dźwięk bicia jej serca w tym momencie. Wie, że będąc nieczystą, nie miała prawa nikogo dotykać i w tym samym czasie rozumie i czuje, że została uzdrowiona. Co powinnam zrobić? Czy odpowiedzieć na wezwanie? Przecież ludzie to widzieli…. Kobieta „z bojaźnią i drżeniem” upadła przed Chrystusem i wyznała „oto ja”. 

 

Wyobrażając sobie tę scenę widzę, jak ta bezimienna bohaterka boi się unieść swoją głowę, nie ma odwagi spojrzeć na Chrystusa… On jednak z ujmującym spojrzeniem miłości nazywa ją „córką”. Uwierzyłaś. Swoją hańbę śmierci przyniosłaś we właściwe miejsce - przed oblicze tego, który przyszedł aby dać Życie! Pan wszechświata przyszedł na ziemię, aby sam nie popełniając grzechu – za nas stać się grzechem. On naszą nieczystość i hańbę grzechu wziął na siebie, abyśmy my, będąc oczyszczonymi, mogli zbliżyć się do Boga Ojca. Doskonały Arcykapłan, prawdziwa Droga, Prawda i Życie.


Bohaterka tej historii swoją nieczystość przyniosła przed oblicze tego, który jedynie mógł uczynić ją czystą. Swoją niegodność, hańbę i odrzucenie położyła u stóp Pana wszelkiej godności – On w swojej łasce okrył ją wieczną godnością.



Zachwyca mnie ten odcień Bożej łaski. Rozciąga moje serce i codziennie czyni je wdzięcznym rysując w nim obraz Osoby Chrystusa. Przypomina mi, że jestem jak ta bezimienna kobieta, którą pewnego dnia Chrystus wywołał z tłumu, oczyścił i nadał godność nazywając córką. On dziś pozwala nie tylko dotknąć „skrawka swojej szaty”, ale przebywać w swojej obecności i wsłuchiwać się w cichy głos Słowa… Nieustannie to zawołanie Chrystusa wybrzmiewa w moim wnętrzu, wzywając do posłuszeństwa i poddawania się Jego kształtowaniu. Czy i Ty usłyszałeś to wezwania? On dostrzegł Cię w tłumie i nazwał „synem” lub „córką”? Masz więc Ojca, który jest Stwórcą tego świata, absolutnie panuje, a mimo to policzył każdy włos na Twojej głowie i jest Tobą zainteresowany. On Cię zna. On wie. Odpocznij.


Boże, jakże dziękuję za Twoje pełne miłości serce. Zbyt często swoim zrozumieniem nawet nie zbliżam się do jego piękna, wielkości i świętości. 

Dziękuję, że kiedy wywołujesz z tłumu, nadajesz wieczną wartość i godność. 

Dziękuję, że chwalebność Twojej łaski wybrzmiewa najgłośniej tam, gdzie największe zrozumienie własnej grzeszności i potrzeby ratunku.

Niech wdzięczność będzie moim codziennym hymnem, uwielbienie dla Twojej Osoby nie znika z moich ust, a posłuszeństwo Twojemu Słowu motywuje we wszelkim działaniu.


Angelika

niedziela, 21 kwietnia 2024

Chodź opowiem Ci, jak dobry jest Pan


 „Skosztujcie i zobaczcie, jak dobry jest Pan, 
szczęśliwy człowiek, który się do Niego ucieka.”
Ps 34,9

Ostatnie miesiące zachęciły mnie do tego, żeby zrobić podsumowanie. Takie spoglądanie wstecz, aby przyjrzeć się Bożemu działaniu w nas jest potrzebne nam samym, ale może też zachęcić kogoś innego. To jak głośna modlitwa. Jeśli nie próbowaliście… zachęcam! W opisie pomoże mi Psalm 34.

W lipcu przeprowadziłam się i wiedziałam, że to nowy etap dla mnie. Pod wieloma względami „nowy”. Na pewno spotkaliście się z radami w stylu „zrób coś dla siebie”, „zmień coś w życiu”. Trochę tak się czułam. Był to ogrom zewnętrznych zmian, ale co z tym wewnętrznym życiem? Stan mojej duszy przez wiele wcześniejszych miesięcy a nawet dwóch lat, nazwałabym stanem oczekiwania. Na co? Nie miałam pojęcia. Wiele pytań kierowanych w górę, do dziś nie odnalazło swoich odpowiedzi. Tysiące westchnień, które nie potrzebowały żadnych słów. Nawet godziny milczenia, które były dla mnie głośniejsze, niż krzyk. Wszystko to kierowane w górę, ze świadomością, że jest ktoś większy ode mnie. Kto wie, zna i rozumie. Ja nie muszę rozumieć, choć tak często tego pragnę. Chciałabym mieć odpowiedzi na pytania, nawet te, których nie miałam odwagi wypowiedzieć. 

Dusza moja będzie się chlubiła w Panu, 
niech słyszą pokorni i niech się weselą! 
Uwielbiajcie ze mną Pana, 
imię Jego wspólnie wywyższajmy! 
Szukałem Pana, a On mnie wysłuchał 
i uwolnił od wszelkiej trwogi.”

Stan oczekiwana, może być jednocześnie stanem szukania. Kiedy czekasz, znaczy, że chcesz, aby coś się zmieniło, a więc może szukasz zmiany. Ja pragnęłam... przede wszystkim zmiany nastawienia mojego serca i odżywienia duszy.. większość moich westchnień sprowadzało się do słów „przyjdź jak deszcz i ożyw dziś, suchą ziemię mojego serca”.
Znasz ten stan? Powierzchowne odpowiedzi nie dają odżywienia, a powtarzane slogany nie niosą w sobie treści. Marzenia odeszły, a pragnienia ukryły się głęboko, żeby na nie nie spoglądać. Kolejna książka w ręku i czujesz, jakbyś już był w tym miejscu. Już to czytałam, już to przerabiałam, potrzebuję… no właśnie, czego? Gdzie jesteś Panie? Dlaczego czuję się jakbyś milczał i był nieobecny, odległy? A może Ty cały czas byłeś, tylko ja nie przylgnęłam do Ciebie (Ps 91).

„6 Spójrzcie na Niego, promieniejcie radością, 
a oblicza wasze nie zaznają wstydu. 
Oto biedak zawołał, a Pan go usłyszał, 
i wybawił ze wszystkich ucisków. 
Anioł Pana zakłada obóz warowny
wokół bojących się Jego i niesie im ocalenie. 
Skosztujcie i zobaczcie, jak dobry jest Pan, 
szczęśliwy człowiek, który się do Niego ucieka.

Ja czekałam a On działał. Ja wzdychałam, a On był tuż obok. Ja godziłam się z tym jak jest, a On już torował drogę… aby mnie czegoś nauczyć.

„12 Pójdźcie, synowie, słuchajcie mnie;
nauczę was bojaźni Pańskiej. 
13 Jakim ma być człowiek, co miłuje życie 
i pragnie dni, by zażywać szczęścia? 
14 Powściągnij swój język od złego, 
a twoje wargi od słów podstępnych! 
15 Odstąp od złego, czyń dobro; 
szukaj pokoju, idź za nim!”

Kiedy w codziennej prozie życie umykało mi, że Bóg współdziała we wszystkim ku dobremu, z tymi, którzy Go miłują - On pamiętał. To jak kolejny odcień Jego łaski - On pamięta, nie zasypia, nie zapomina, bo jest wierny!
On był obecny cały czas, tylko ja, jak błądzący pielgrzym, na chwilę straciłam z oczu drogę, nadzieję i zapomniałam o ratującym życie przylgnięciu do Niego… On jednak pomógł mi to zrozumieć. Przybliżył się do mnie w postaci „samego dobra”, w momencie, w którym najmniej się tego spodziewałam i w okolicznościach, których nigdy nie zakładałam. Wyciągnął głęboko schowane pragnienia czynienia wszystkiego „dla Jego chwały”. Rozpalił światło ufności, że to, co On daje w naszym życiu jest zawsze dobre, nawet jeśli ludzkimi oczami można to oceniać inaczej. Ożywił moją nadzieję i zapomniane marzenia. Poszerzył granice komfortu pozwalając zmierzyć się z nieznanym i lękiem przed oceną ludzi. Rozbił fundamenty tego co powtarzane bez namysłu i uniżył do pokornego szukania odpowiedzi w Jego Słowie. Ogarnął swoją miłością, zapewniając serce, że jest przy mnie i pobudził do ufnego działania. Rozlał swój pokój, abym w ciszy, jak Habakuk, czuwała na baszcie, wyczekując Jego prowadzenia. Pokazał bezradność i małość mojej własnej siły. Nauczył polegania na Nim, przypominając, że nawet „serce króla jest w Jego ręku”. Pozwolił przyjrzeć się księdze Hioba, przeżyć ją, i w nowej perspektywie spojrzeć na cierpienie. Odkrywał przede mną nowy, głębszy wymiar słów „bądź wola Twoja”.  Przyszedł jak ożywczy deszcz… we właściwym czasie, bo w Jego czasie. Jego czas jest zawsze dobry! I dobre jest to, czym nas obdarowuje.

19 Pan jest blisko skruszonych w sercu 
i wybawia złamanych na duchu. 
20 Wiele nieszczęść [spada na] sprawiedliwego; 
lecz ze wszystkich Pan go wybawia. 
21 Strzeże On wszystkich jego kości: 
ani jedna z nich nie ulegnie złamaniu.”

Wszystko będzie dobrze, bo Bóg jest dobry. Jaki jest dziś stan mojej duszy? Odpowiem opisując sen, który miałam dwa tygodnie temu, po trudnych i niezrozumiałych dla mnie doświadczeniach. Wróciły wtedy bezsenne noce i te pełne snów. Śniło mi się, że jestem na dużym parkingu, po zakończonej kilkudniowej konferencji chrześcijańskiej. Sen ten był pełen szczegółów…. Spakowałam wszystkie rzeczy do samochodu, łącznie z moim zielonym plecakiem, w którym miałam osobiste rzeczy (portfel, dowód, kartę, telefon). Siedząc w samochodzie przypomniałam sobie, że w budynku zostawiłam jeszcze mój zielony płaszcz i… moją Biblię. Wysiadłam więc, zostawiając zapalony samochód, i pobiegłam po rzeczy. Kiedy założyłam płaszcz i wzięłam do rąk Biblię, wróciłam na parking a tam.. nie było samochodu… zrozpaczona zaczęłam biec przed siebie i wołać do ludzi, czy nie widzieli odjeżdżającego samochodu X!! Pełna łez wołałam, że zabrano mi wszystko… miałam tam wszystko co dla mnie ważne!! Kiedy zatrzymałam się… spojrzałam na swoje ręce, a w nich… trzymałam moją Biblię. Obudziłam się zalana łzami. Znacie te chwile, kiedy sen jest tak realny, bo oddaje stan waszej duszy, a przeżywane emocje  po prostu Was przeszywają? Zrozumiałam Panie… Zabrano mi właśnie wiele z tego co cenne i ważne dla mnie,
co Ty sam mi dałeś… ale to co najważniejsze wciąż było ze mną. Zaufaj. Dosyć masz, gdy masz łaskę moją. Tak Panie.

Może dziś jesteś w podobnym miejscu, w którym byłam ja jakieś 9 miesięcy temu - miejscu oczekiwania. Może nie słyszysz odpowiedzi. Może Twój grzech oddziela Cię od Niego. Nie masz nadziei, a proza życia utraciła swoje dawne kolory… może zapomniałeś jak to jest przylgnąć do Niego i mieć pewność, że będzie dobrze… Wszystko to jednak ma swój cel. Wiem, że w mojej historii Bóg chciał przyciągnąć mnie do siebie bliżej. Pokazać, że tylko "przylgnięcie do Niego", nawet gdy tego nie "czuję", a czas mija… jest jedynym słusznym stanem szukania w oczekiwaniu. I poprzez to umocnić moje zaufanie i wiarę, dalej kształtując mój charakter i uwrażliwiając na Jego obecność i Słowo. Tak, umocnić je… po ponad 10 latach drogi z Bogiem wciąż potrzebuję łaski umacniania. Jestem ubogim pielgrzymem, któremu co kilka kolejnych kroków Bóg łaskawie odsłania swoje serce... a ten chwilę później popada w niewiarę. Potrzebuję łaski codziennie.

Upewnij się, że jesteś w Chrystusie (jeśli nie masz pewności lub nie wiesz co to znaczy - napisz do mnie). Jeśli tak, to jesteś we właściwym miejscu. Zaufaj Jego łasce. On nie spóźnia się i nie przychodzi za wcześnie, zjawia się zawsze we właściwym czasie. Odpocznij w Nim. Przylgnij do Niego. On Cię nie porzuci i chce kształtować w Tobie charakter Chrystusa: „Wy bowiem jesteście przez wiarę strzeżeni mocą Bożą dla zbawienia, gotowego objawić się w czasie ostatecznym. Dlatego radujcie się, choć teraz musicie doznać trochę smutku z powodu różnorodnych doświadczeń. Przez to wartość waszej wiary okaże się o wiele cenniejsza od zniszczalnego złota, które przecież próbuje się w ogniu, na sławę, chwałę i cześć przy objawieniu Jezusa Chrystusa” 1 P 1,5-7
Przylgnięcie do Niego zawsze zmieni Twoją perspektywę. Da ulgę w oczekiwaniu i wypełni nadzieją.

Przychodzisz Panie, jak ożywczy deszcz... bo Ty sam jesteś źródłem, z którego tryska nieustannie życiodajna łaska.
Twoja miłość mnie pociesza, bo jest doskonała i bezwarunkowa. 
Twoje Słowo jest pełne obietnic i daje mi nadzieję.
Twoja moc mnie zachwyca, a w jej obliczu truchleje moja siła. 
Nawet czas jest w Twoim ręku, a słońce i księżyc każdego dnia odbywając swój bieg składają Ci hołd.
Nie jesteś jak człowiek, a Twoja wierność rozciągnięta jest jak płaszcz nad moim życiem.
Po trzykroć  przepraszam za moją błądzącą niewiarę, po trzykroć dziękuję, że mimo to, zawsze przy mnie jesteś.

Angelika


środa, 17 kwietnia 2024

Zdążyć przed…

 

Czy zdążyłaś/eś dzisiaj? Ja nie. Po porannym spacerze, wchodząc do klatki schodowej zobaczyłam kartkę, z której wynikało, że sąsiadka mieszkająca nade mną, do której drzwi pukałam trzy razy w ciągu ostatnich dwóch tygodni, odeszła z tego świata. Starsza 85letnia kobieta, którą poznałam na spotkaniu lokatorów bloku, miesiąc temu. Powiedziała mi wtedy, że jest samotna, rok temu umarł jej mąż, a rodzina mieszka daleko. Ścisnęło mi serce, zaproponowałam, że odwiedzę ją i wypijemy razem herbatę… Ucieszyła się. Nie zdążyłam. Kiedy sama przeżywałam ostatnio ogrom smutku i bólu przypomniałam sobie o niej, o jej stracie. Mój ból chciałam przekuć w towarzyszenie jej.. Zapytać, jak zniosła odejście męża. Poszłam do niej. Pukałam do jej drzwi, ale prawdopodobnie jej już nie było. Dziś zrozumiałam dlaczego nigdy ich nie otworzyła. Nie zdążyłam.

 

Poruszyło to moje serce. Skłoniło do refleksji, że „mogłam wcześniej”. Czasami tak właśnie jest… Nasze serce jest poruszone w jakimś temacie, wiemy co jest słuszne i prawdziwe, zgodnie z Biblią – czyli Bożymi oczekiwaniami, a nie jesteśmy posłuszni. Może nie potrafimy być posłuszni. Pomijamy ten cichy głos... wzywający do posłuszeństwa, do poddania się Jemu - zaczynając od tych najmniejszych spraw, często ignorowanych. Poszukujemy wielkich działań, znaków, pewności, potwierdzeń, a ignorujemy te najprostsze, prozaiczne sygnały i sytuacje, których nasza codzienność jest pełna. Znasz to?

 

Wiesz, że powinnaś się do kogoś odezwać, bo przypominasz sobie o tej osobie od tygodni – nie robisz tego, bo zawsze jest coś ważniejszego. W Twoim lokalnym kościele potrzebują kogoś do noszenia krzeseł, wiesz, że masz na to czas – ale nie zgłaszasz się do pomocy. Jesteś wdzięczny za to, co usłyszałeś ostatnio na kazaniu, ale nie idziesz podziękować i powiedzieć zachęcającego słowa kaznodziei. Sąsiadka codziennie uśmiecha się do Ciebie, kiedy tylko Cię widzi, wiesz, że masz w domu traktat ewangelizacyjny, ale nigdy go jej nie dajesz. Ktoś szczególnie leży Ci na sercu, ale nigdy nie dopisujesz tej osoby do swojej listy modlitewnej. Nieustannie gdzieś pędzimy, o coś zabiegamy, czegoś szukamy…. Przeoczając to, co mamy tuż obok siebie, co zostało nam darowane, wierzę przez łaskawego Boga w konkretnym czasie.

 

Czy w tej pielgrzymce do wieczności, nie umyka nam to, co najistotniejsze? Radar serca wrażliwy, wyczulony na Boga i Jego Słowo. Aby jednak posiadać takie serce musimy znać Go osobiście, blisko, intymnie. Wiedzieć co mówi o sobie w swoim Słowie, bo tam w sposób pełny objawia nam swoje serce i charakter, pokazując co jest Jemu miłe! Bierze na kolana dzieci i mówi, że do nich należy Królestwo Niebieskie, otacza troską wdowy, ludzi samotnych, opuszczonych, odrzuconych przez świat… jada z celnikami i grzesznikami, pokazując im, że jest sens i nadzieja w Nim. Wyciąga rękę do tych, o których zapomniał świat. Gani pychę i samosprawiedliwość, uwielbiając jednocześnie pokorę. Pełen łaski i przebaczenia - po trzykrotnym zaparciu się Go, trzykrotnie utwierdza Piotra, że wie o jego miłości. Takiego mamy zbawiciela… Dzisiaj dla nas pełnego łaski i prawdy.

 

Inne dzisiaj może nie być nam dane, czy zdążymy przed…?

 

niedziela, 14 kwietnia 2024

Miłość i cierpienie?


Parafrazując, C.S. Lewis napisał, że kochając wystawiamy swoje serce na cierpienie. Bardzo lubię o tym myśleć. Ale czy poznałam już głębię tej myśli? Dlaczego tak jest i czy rzeczywiście tak jest? Myśli kierują mnie do Biblii i tego, w jakich kontekstach pokazuje ona miłość wraz z kroczącym z nią cierpieniem. 

Temat ten możemy odnaleźć już w raju. W momencie kiedy człowiek wybrał nieposłuszeństwo Bogu, wszystko to, co było „dobre”, a nawet „bardzo dobre” uległo skażeniu. Czytamy o tym w pierwszej rozmowie Adama z Bogiem, który odpowiedzialność za swój grzech zrzuca w pierwszej kolejności na kobietę, później na Boga – „to kobieta, którą mi dałeś”. Czy brzmi znajomo? Miłość Adama do Ewy została skażona w momencie w którym zdecydował, że wybierze śmierć łamiąc Boże przykazanie. Od tamtej chwili miłość człowieka do człowieka nie będzie taka sama. Ewa przestała być doskonałą powierniczką Adama, w strzeżeniu ogrodu, nazywaniu stworzenia, a także rozradzaniu. Odtąd stanie się obiektem jego pragnień i często ciężarem odpowiedzialności, który będzie musiał nieść pracując w pocie czoła. Adam przestał być dla Ewy wzorem do podziwiania, szanowania, wiernego podążania za nim, raczej stał się powodem jej największych rozczarowań i żądz. Kochanie nabrało innej definicji. Zostało naznaczone bólem, stratą, rozczarowaniem, tak jak wszystko, co naznacza sobą grzech. Jest on przecież śmiercią. Toruje drogę w ciemności wprost w objęcia wiecznej męki i nieustającego cierpienia. Jest kłamstwem - obiecuje wiele, dając człowiekowi pozór światła – żeby ten miał wrażenie, że wie dokąd idzie i wybiera swoją drogę! Grzech, stał się integralną częścią naszej ludzkiej natury. On wypacza rzeczywistość i przedstawia nam ją w krzywym zwierciadle. Co zatem z miłością? Podobnie jak wszystko inne na ziemi i ona została naznaczona tym skażeniem.
 
Przez cały Stary Testament czytamy historię Bożego ludu, który mierzy się z własną grzesznością. Można odnosić wrażenie, że jest to ciąg pomniejszych historii „od upadku do upadku”. To upadek, nieposłuszeństwo Bogu, odwracanie się do Niego plecami, staje się integralną częścią życia człowieka. A co z Bogiem? Tuż obok toczy się jakby oddzielna, a jednak silnie zintegrowana historia, już nie człowieka, ale Boga. Historia tego, który jest. Boga, który wybiera dla siebie garstkę spośród narodów i obiecuje, że będzie jej strzegł. Garstka ta jest źrenicą w Jego oku. Jest jej wierny, bo tak obiecał. Jest pełen łaski i miłosierdzia oraz gniewu skierowanego przeciwko nieposłuszeństwu, bo taka jest Jego natura. Obiecuje On, że nada nową definicję miłości. Nauczy człowieka kochać i to w najdoskonalszy z możliwych sposobów. A stanie się to poprzez cierpienie:
„(6) Wszyscyśmy pobłądzili jak owce, każdy z nas się obrócił ku własnej drodze, a Pan zwalił na Niego winy nas wszystkich.
(7) Dręczono Go, lecz sam się dał gnębić, nawet nie otworzył ust swoich. Jak baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją, tak On nie otworzył ust swoich.
(8) Po udręce i sądzie został usunięty; a kto się przejmuje Jego losem? Tak! Zgładzono Go z krainy żyjących; za grzechy mego ludu został zbity na śmierć.
(9) Grób Mu wyznaczono między bezbożnymi, i w śmierci swej był [na równi] z bogaczem, chociaż nikomu nie wyrządził krzywdy i w Jego ustach kłamstwo nie postało.
(10) Spodobało się Panu zmiażdżyć Go cierpieniem. Jeśli On wyda swe życie na ofiarę za grzechy, ujrzy potomstwo, dni swe przedłuży, a wola Pańska spełni się przez Niego.
(11) Po udrękach swej duszy, ujrzy światło i nim się nasyci. Zacny mój Sługa usprawiedliwi wielu, ich nieprawości On sam dźwigać będzie.
(12) Dlatego w nagrodę przydzielę Mu tłumy, i posiądzie możnych jako zdobycz, za to, że Siebie na śmierć ofiarował i policzony został pomiędzy przestępców. A On poniósł grzechy wielu, i oręduje za przestępcami.
 (Iz 53,6-12 BT)

 

Stary Testament zapowiedział, że chociaż karą za grzech jest śmierć, to dzięki Bożej miłości, która stanie się ofiarą, nadejdzie wybawienie. Bóg rozumiejąc głębię ludzkiego upadku i brak jakiejkolwiek szansy na samodzielny ratunek człowieka oddaje to co ma najcenniejszego – własnego Syna. Powierzył Mu zadanie, aby ludzie ujrzeli w Nim serce Boga Ojca: „Kto widział mnie, widział Ojca” (J 14,9). Nie tylko ujrzeli to kim jest Bóg, ale także jaką miłością kocha. Chrystus będąc posłusznym, aż do śmierci, czyni wszystko to, co Mu wyznaczył Ojciec. Od pierwszego dnia służby ma oczy skierowane na cel – krzyż. Rozumie, że tylko oddając śmierci swoje doskonałe życie, prawdziwie wykupi swój lud. Obciążający list dłużny grzechu, ciążący na człowieku, musi zostać spłacony. Inaczej nie ma nadziei dla człowieka, bo karą za grzech jest śmierć fizyczna i śmierć duchowa - wieczne oddzielenie od Boga. Myśląc o głębi tego oddania i poświęcenia, krąży w mojej głowie pytanie - dlaczego? Czy bylibyśmy zdolni pojąć, kim jest Bóg i jak wielkie jest Jego serce, gdyby nie ten obraz? Czy moglibyśmy zrozumieć czym jest prawdziwa miłość, gdyby nie ta ofiara?

„To powiedział Jezus, a podniósłszy oczy ku niebu, rzekł: «Ojcze, nadeszła godzina. Otocz swego Syna chwałą, aby Syn Ciebie nią otoczył i aby mocą władzy udzielonej Mu przez Ciebie nad każdym człowiekiem dał życie wieczne wszystkim tym, których Mu dałeś. A to jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa.Ja Ciebie otoczyłem chwałą na ziemi przez to, że wypełniłem dzieło, które Mi dałeś do wykonania. A teraz Ty, Ojcze, otocz Mnie u siebie tą chwałą, którą miałem u Ciebie pierwej, zanim świat powstał. (J 17,1-5).

 

Celem poświęcenia Bożego Syna był ratunek człowieka od śmierci – poprzez dar życia wiecznego, oraz ukazanie piękna, majestatu i chwały Bożego serca. Czy słyszałeś o takiej definicji miłości? Miłość w cierpiącym oddaniu. Miłość Ojca do Syna i do człowieka – oddająca Syna, rozrywająca serce kochającego Ojca; miłość Syna do Ojca i do człowieka – oddająca życie, w bólu fizycznym z powodu ran i duchowym przez oddzielenie z Ojcem. A do tej odwiecznej, świętej i niedostępnej człowiekowi relacji Ojca i Syna zostaje utorowana droga nam… ludziom. Bóg rozdarł zasłonę świątyni (starotestamentowy symbol oddzielający miejsce najświętsze, miejsce przebywania Boga) i mówi chodź, zbliż się odważnie do tronu mojej łaski (Hbr 4,16). Oto oblicze prawdziwej miłości. Oto oblicze prawdziwej łaski. Czy nie milknie właśnie cały zgiełk? Golgoto… ty byłaś tego świadkiem. 
 
Dziś myślę, że tak… kto kocha, ten wystawia swoje serce na cierpienie, bo jeszcze ziemia jest skażona grzechem, jeszcze nie oglądamy wiecznej rzeczywistości w pełni. Żądło śmierci (bólu i cierpienia) ugodziło Chrystusa - Pana i samą definicję wszelkiej miłości, abyśmy my w wieczności nie musieli więcej cierpieć. Któż zatem lepiej, niż On rozumie dziś nasz ból? W obliczu takiego Boga i definicji miłości, którą sam nadał i uwierzytelnił, każda nasza ludzka łza z powodu bólu, cierpienia, strachu czy niemocy jest ważna, zaopiekowana i zebrana w Jego bukłak (Ps 56). Każdy ból odnajduje swój sens w Jego miłości.
 
Jeśli przechodzisz trudny czas, spoglądaj na miłość Chrystusa… Odpoczywaj w bezwarunkowej, zawsze przyjmującej, oddanej w cierpieniu miłości Boga Ojca i Boga Syna. To łaska, która przynosi ukojenie… oddala ludzką perspektywę i napełnia tą wieczną.
 
Angelika



czwartek, 25 listopada 2021

Odwracam się i widzę...

...widzę działającego Boga.
Jest listopadowy wieczór. Niedawno uświadomiłam sobie, że mija 10 lat od podjęcia przeze mnie świadomej decyzji pójścia za Bogiem. Pomyślałam, że podzielę się z Wami, jak z perspektywy czasu widzę tę niesamowitą podróż.

Człowiek zmienia się i to nie ulega wątpliwości. Zmienia się nasz wygląd, charakter, relacje z ludźmi, zainteresowania. Zmienia się także nasze postrzeganie świata, które często kształtowane jest właśnie przez doświadczenia. Moja historia rozpoczęła się zwyczajnie. Byłam szaloną nastolatką z dobrymi ocenami i dziwnymi pomysłami. Wchodząc w świadomy, nastoletni wiek musiałam zmierzyć się z własną duchowością - odpowiedzieć na pytania kim jestem, w co wierzę i dokąd zmierzam. W wieku 16 lat podjęłam decyzję, że to Bóg będzie określał standardy mojego życia poprzez Biblię. Z nastoletnim zrozumieniem swojego grzesznego serca, Boga i tego, co uczynił dla mnie Chrystus na krzyżu - oddałam się w Jego ręce - później zostałam ochrzczona, wyznając, że Bóg jest Panem mojego życia. Niecałe trzy lata później oglądając zaangażowanie ludzi służących w Kościele, modlących się z pasją i opowiadających o zachwycającym Chrystusie, ponownie świadomie powiedziałam Bogu, aby był moją rzeczywistością. Myślę, że to w tamtej chwili, dokładnie 10 lat temu, zrozumiałam czym jest posłuszeństwo Bogu i świadome życie wiarą, a Jego łaska zachwyciła mnie bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej.

Zaczęła się moja podróż... Podróż pełna wzlotów i upadków, łez radości i smutku zmieszanego niejednokrotnie z żalem i wstydem. Chrystus stał się moim Przewodnikiem, który w ciemności rozświetlał mi drogę i pomagał wstać, gdy upadki wydawały się być końcem. Dawał mi dni, w których wiarą przenosiłam góry i te, kiedy nie mogłam podnieść ziarenka piasku. Kiedy błagałam o święte życie, pokazywał, że choć jest to w pełni nieosiągalne na ziemi, to jest to cel do którego powinnam dążyć i pragnienie, które jest Mu miłe. Kiedy radość wypełniała moje serce z powodu różnych sukcesów, Jego cichy głos przypominał mi, że nic bez Niego uczynić nie mogę, a wszystko co posiadam jest darem od Ojca. Kiedy pogrążona w swoim grzechu próbowałam uciec przed Jego obliczem, On wciąż mnie nawoływał - słyszałam Go nawet wtedy, gdy tak bardzo nie chciałam słuchać. Wracając w modlitwach do Niego, On pierwszy wychodził mi na spotkanie. To dawało niesamowite ukojenie i przekonanie, że jestem we właściwym miejscu. Kiedy myślałam, że nie ma dla mnie przyszłości, a ludzie powtarzali, że nie ma we mnie wielkiego potencjału, On już budował moją przyszłość. Jak doskonały architekt projektował dzieło, którego później miałam być częścią. Kiedy znikali z mojego życia ludzie, bez których wydawało mi się, że nie będę mogła żyć, On z czasem przyprowadzał innych, dla których to ja miałam być wsparciem. Czasami wystarczało kilka miesięcy, żeby z beznadziejnych sytuacji wyrysował się przede mną obraz pełen barw. Kiedy miłość we mnie umierała, a serce bywało rozbite na tysiące kawałków, On zbierał każdy z nich i układał we właściwym miejscu, dając mi pokój i nadzieję na inne jutro. Kiedy zawodziłam bliskich sobą i swoimi błędnymi decyzjami, On w zaciszu pokazywał mi, że ich naprawdę potrzebuję, a miłość wymaga poświęcenia, przebaczenia i pracy nad sobą. Kiedy wydawało mi się, że jestem sama, On posyłał do mnie ludzi, którzy okazywali się być "na taki czas jak ten". Kiedy próbowałam zachwycić Go swoją pobożnością i skrupulatnością, On szybko przypominał mi, jak bardzo jestem bezsilna i słaba bez Jego łaski. Kiedy moje wdzięczne serce śpiewało przed Nim z zachwytów, On otwierał przed moją duszą niebo i pozwalał doświadczać namiastki wieczności...

Mogłabym opisywać jeszcze wiele podobnych chwil, bo przecież 10 lat to jakieś 3652 dni i około 87 600 godzin… Z pewnością wiele z tych godzin i dni mogłabym wykorzystać lepiej. Jednak łaska pozwala mi dzisiaj widzieć ten czas jako dar. Życie jest darem i każda chwila nim jest, dlatego Biblia nawołuje, że dzisiaj trwa czas łaski dla mnie i dla Ciebie i dzisiaj, jeśli głos Jego słyszysz nie zatwardzaj swojego serca. 
Życie z Bogiem jest pełne wzlotów i upadków, nie dlatego, że Bóg zawodzi, ale dlatego, że my jako ludzie jesteśmy niedoskonali i zawodni... A mimo to, On wciąż wyciąga do nas swoją rękę oferując to, co najcenniejsze - Siebie. 

"Z tego więc będę się chlubił, a z siebie samego nie będę się chlubił, chyba że z moich słabości. Zresztą choćbym i chciał się chlubić, nie byłbym szaleńcem; powiedziałbym tylko prawdę. Powstrzymuję się jednak, aby mnie nikt nie oceniał ponad to, co widzi we mnie lub co ode mnie słyszy. Aby zaś nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, dany mi został oścień dla ciała, wysłannik szatana, aby mnie policzkował - żebym się nie unosił pychą. Dlatego trzykrotnie prosiłem Pana, aby odszedł ode mnie, lecz [Pan] mi powiedział: «Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali». Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa. Dlatego mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa. Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny." 2 Kor 12,5-10

Boża łaska okazana w Chrystusie zachwyciła mnie wiele lat temu, ale rozumiem też, że z każdym kolejnym dniem i doświadczeniem, mój zachwyt wynikający z poznawania Chrystusa i obserwowania Jego działania w moim życiu może być większy i głębszy. Właśnie tak z perspektywy czasu chciałabym widzieć swoje życie.
                                                   A Ty, co widzisz kiedy się odwrócisz?



sobota, 5 stycznia 2019

Udręka własnej niedoli

Przeminęło. Siedzę i myślę sobie, jak wiele zdarzeń miało miejsce w 2018 roku. Był to rok pełen smutku i radości, nadziei, pocieszenia, ale też ciemnych nocy duszy. Czytając historie życia ludzi wybitnych i tych zapomnianych, ich twórczość, historie biblijne, słuchając waszych codziennych doświadczeń - zostałam głęboko przekonana o powtarzalności życia, a zarazem wyjątkowości każdej historii z osobna... Miniony 2018 rok jeszcze bardziej utwierdził mnie w nadziei, która sięga poza zasłonę i nie jest z tego świata. Dlaczego? Będąc szczerym z samym sobą człowiek dochodzi do momentów, w których musi odkrywać/nazywać swoje pragnienia, myśli, nadzieje. Może dostrzec wtedy marność tego co go otacza. Ból doświadczeń. Marność nad marnościami, wszystko marność. Powtarzalność. Nic nowego. Myślenie o swojej bezsilności i bezradności, skupianie się tylko na zdarzeniach (nawet tych tragicznych) powoduje, że życie jest zatruwane. Ta trucizna nie działa od razu, raczej powoli; dzień za dniem, dodając myśl do myśli, zmartwienie do zmartwienia, żal do żalu, ból do goryczy. Myślę, że tak potęgująca rozpacz nigdy nie pojawia w życiu człowieka intencjonalnie... To po prostu małe chwile, które po roku, dwóch, pięciu prowadzą do rozpaczy. 

Czytając Treny odkryłam niedawno, że autor zwraca uwagę na truciznę i podaje niezawodne lekarstwo. Po wielu trudnych, wręcz dramatycznych przeżyciach, we łzach i bólu pisze:

Mojej duszy odebrał spokój, tak że zapomniałem, co to jest szczęście.
I myślałem: Przepadła moja siła żywotna i moja nadzieja w Panu.
Wspominanie własnej niedoli i udręki to piołun i trucizna.
Moja dusza bezustannie to wspomina i trapi się we mnie.
To biorę sobie do serca i w tym moja nadzieja,
Niewyczerpane są objawy łaski Pana, miłosierdzie jego nie ustaje.
Każdego poranku objawia się na nowo, wielka jest wierność twoja.
Pan jest moim działem, mówi dusza moja, dlatego w nim mam nadzieję.
Dobry jest Pan dla tego, kto mu ufa, dla duszy, która go szuka.
Treny 3,17-25

Autor to co go trapi określa piołunem i trucizną - gorzkością, smutkiem, czymś co zatruwa jego duszę. Ilekroć wspomina ból, a jego myśli skupiają się na doświadczanym cierpieniu, jest strapiony.
I gdyby pozostał w tym stanie, stanie skupienia na sobie, prawdopodobnie rozpacz zdominowałaby jego życie, ale tak się nie dzieje... Autor wybiera drogę koncentrowania swoich myśli na Osobie, kimś większym niż jego ból, a nawet on sam. Swoją nadzieją czyni Boga i Jego niewyczerpane przejawy łaski. Dla mnie wielkie pocieszenie niesie ten tekst, ponieważ uświadamia mi, że nawet w obliczu tragedii i niezrozumiałych doświadczeń mogę szukać ratunku w Bogu. Są to proste prawdy płynące z tekstu Bożego Słowa, a tak wiele zmieniają w moim sposobie myślenia. Jeśli mogę złożyć sobie życzenia noworoczne, to zabrzmią właśnie tak - kieruj swój wzrok na Chrystusa.


Tobie również życzę wytrwałości w codziennych wyborach, zmaganiach i nadziejach, a w tym wszystkim - kieruj swój wzrok na Chrystusa i Jego łaskę, objawiającą się każdego poranku na nowo.

Zdjęcie: Obiektyw Subiektywny

środa, 8 sierpnia 2018

wystarczająco

Wystarczająco. To słowo, o którym ostatnio często myślę. Wszystko zaczęło się w dniu mojego przyjazdu do Warszawy. Pierwsze, co zauważyłam  to dziwne zjawisko, które nazwałam pędzącym życiem. Tutaj w Warszawie, ludzie naprawdę stale gdzieś biegną - niezależnie od pory - tłumy pędzą! A dokąd? Nie mam pojęcia. Praca, dom, rodzina, znajomi, kawiarnie, puby, restauracje, miejsca, ludzie - jest przecież tyle do zdobycia, zobaczenia i przeżycia... Wtedy też przypomniałam  sobie słowa z 1 Listu do Tymoteusza (6 rozdział) poprzestawajcie na małym. Tekst ten oczywiście pojawia się w kontekście pieniędzy - ale myślę, że można odnieść go do wielu innych sfer. To raczej zachęta do cieszenia się z tego, co już się posiada. Autor nie tylko pozostawia zachętę do poprzestawania na małym w posiadaniu rzeczy materialnych, ale zachęca też do zabiegania o to co niematerialne: sprawiedliwość, pobożność, wiarę, miłość, cierpliwość, łagodność. Warto więc poprzestawać i zarazem zabiegać! Zatrzymanie się tylko na jednym, może przynosić przykre konsekwencje... Dokładnie tego doświadczyłam, kiedy zapomniałam o drugiej części wspomnianego tekstu, o zabieganiu. Piszę, aby pokazać, że w słowie wystarczająco mieszczą się dla mnie te dwie rzeczywistości! Mam wystarczająco - gdy potrafię cieszyć się tym, co już posiadam i zarazem nieustannie dążę do wypełniania siebie wartościami, które są cenne w Bożych oczach, które z Jego perspektywy mają wieczną wartość! Takie poczucie wystarczalności nigdy się nie kończy... Ono nie ma granic. Każdego dnia od nowa, może być wypełniane treścią.

"Dosyć masz, gdy masz łaskę moją" - wszystko co jest niezbędne do prawdziwego poczucia wystarczalności, jak wierzę, jest właśnie w łasce. Ona jest obfita w niekończące się bogactwa. Są to wartości, które często w oczach tego świata niewiele znaczą... Jednak w Bożych oczach są wieczne. Łaska pozwala patrzeć na życie z wdzięcznością, która poprzestaje na tym co jest i jednocześnie pragnie więcej ze źródła życia - samego Boga.

Dziękuję za Bożą łaskę, za jej obfitość w moim życiu. Za to, że w mojej wystarczalności to ona zajmuje centralne miejsce. Wszystko masz gdy masz łaskę moją, obiecuje Bóg.

Zdjęcie: Obiektyw Subiektywny